Witam wszystkich! Na wstępie przybliżę trochę swoją osobę, jako osoba nowa na tym forum. Jestem mniej więcej w wieku Jaskra (też nie mam jeszcze 40 lat, choć niewiel już brakuje:). Trochę wstyd przyznać, ale dopiero w tym wieku zapoznałem się z całym "cyklem wiedzmińskim". Owszem, wcześniej, kilkanaście lat temu, czytałem opowiadania, pierwszą część sagi, ale z różnych powodów nie skończyłem jej całej. Może po prostu musiałem dorosnąć: nie ten czas i nie to miejsce:)? W ciągu ostatnich dziesięciu, cudownych dni nadrobiłem to z nawiązką. Osiem książek mógłbym nawet wcześniej skończyć, ale że dziwny ze mnie człowiek, to czytając "Panią Jeziora" odwlekałem moment rozstania z tym cudownym światem, mając pełną świadomość, jak to się kończy. Wiedziałem, że Geralt ginie (czytałem wcześniej takie informacje w róznych miejscach: forach, opisach gier typu: "5 lat po swojej śmierci Geralt z Rivii znów..."itp.). Gdzieś we mnie tkwi nuta, niemała zresztą, romantyzmu i nie godziłem się ze śmiercią Geralta i Yen. By zniwelować efekt zaskoczenia i złości z powodu zakończenia sagi...to przeczytałem je na samym początku piecioksięgu:) Efekt: "lekko" nieprzespana noc. Należę bowiem do tych ludzi, którzy mocno identyfikują się z bohaterami swoich ulubionych powieści. Kiedy oni się złoszczą- ja również to robię, gdy ktoś ich porzuca (ach ta Yen) - też to czuję, gdy się boją - podobne odczucia mną targają. Emocjonalny ze mnie człek nie ma co. Na szczęście takich książek nie ma zbyt wielu, bo zszedłbym na zawał;). Tak więc znając zakończenie brnąłem przez poszczególne części tego fantastycznego świata. Kiedy lektura dobiegła końca, pragnę podzielić się moimi wrażeniami na gorąco, kiedy je w miarę świeżo pamiętam. Oczywiście w temacie: "Oni nie umarli" podzielam zdanie większości z Was, czyli - nie umarli! Poczytałem wszystkie 47 stron dotyczących tego wątku i przychylam się do opinii ludzi pokroju Feldmarszałka Dudy. Przechodzę więc do meritum zagadnienia, aby ktoś mnie nie posądził o offtopic. Za śmiercia Geralta przemawia opis jego ran i właściwie tylko tyle w temacie. Jednakże o Yennefer już z tego nie można powiedzieć. Jest wyraźnie napisane: nieprzytomna, a nie martwa! Pierwszy argument, że żyją to oczywiście fizyczny ból odniesionych przez Geralta ran, po odzyskaniu przez niego przytomności. Widziałem, co prawda, na tym forum wpisy, że trupy odczuwają ból, ale...no dobrze każdy ma prawo do swojego zdania, więc napiszę łagodnie, że się nie zgadzam. Drugi argument też poruszany na tym forum: cała akcja Ciri z jednorożcem. Nieważne czy było to uzdrowienie, ustabilizowanie poważnie rannego przed podróżą do innego świata, czy też wskrzeszenie (w co osobiście nie wierzę, choć wtedy przepowiednia Ciri miałaby sens umarł od wideł, ale po chwili połączona moc ciri i "konika" dokonała cudu). Jeżeli byliby martwi po co cała ta scena? Dlaczego nie pochowano ich w Rivii tylko wywleczono na Avalon? Światło jednorożca nie było potrzebne do podrózy do innych światów, miało zupełnie inną moc, bo przecież chyba nie służyło balsamowaniu zwłok? Trzeci argument to właśnie owa przepowiednia Ciri: Coen i Geralt mieli zginąć od wideł. Ok, ale nawet AS twierdził że przepowiednie nie zawsze w tym świecie się sprawdzają, są zwodnicze. Poza tym Ciri w swoich transach w Kaer Morhen komuś coś wieszczyła jeszcze: coś o powtórnej śmierci Triss, jeżeli ta się kolokwialnie ujmując "nie odczepi" od Ciri. Skądinąd wiemy, ze Merigold miała się dobrze na końcu sagi. Czyli nie każdy trans był tym proroczym. Wiem, że trochę w tym transie pomagał główny anatgonista niejaki pan V., ale może wieszcząc śmierć Geraltowi i Coenowi też tak było. Czwarty argument, że opis "śmierci" Geralta nie musiał być śmiertelny:) Coen żył z przebitym sercem jeszcze kilka minut (tyle musiało zająć przeniesienie go z pola bitwy) w transporcie do lazaretu. To dlaczego Geralt od rany kłutej zadanej w brzuch nie mógłby pożyć dłużej, ba przeżyć jej nawet? Wiem że stracił dużo krwi, jak dużo nie wiadomo (enigmatyczna kałuża krwi nie jest jednostką pojemności). Normalny człowiek po utracie około 1 litra krwi jest przeważnie martwy, ale wiedźmin? Nie sądzę, by nawet połowa mu "zaszkodzia" skoro z rozszarpanym sercem żyją jeszce parę minut! Prawdopodobnie mógł spowolnić uderzenia serca, przez co ograniczł krwawienie. W tym momencie pojawia się jednorożec i z Ciri wstrzymują krwawienie, leczą go choćby tylko na czas podrózy, gdzie czeka prawdziwa pomoc (mam nadzieję, że tak było!). Piąty argument to pośpiech Ciri przy załadunku "ciał" do łodzi. Wyraźnie pospieszała zebranych nad jeziorem świadków, sama też szybko odpychała się żerdzią od dna na samej łodzi, chcąc jak najszybciej opuścić swój świat. Po co ten pośpiech? Umarłym już wszystko byłoby jedno. No chyba, że nie umarli, a potrzebowali natychmiastowej pomocy, szczególnie Geralt. Może na Wyspie Jabłoni mozna było pomóc przypadkom z pozoru beznadziejnym? Ja o Avalonie słyszałem, czytałem, tudzież oglądałem film (nie pamiętam, zbyt długo już żyję:), że niekoniecznie był on tylko mitycznym arturiańskim rajem. Według niektórych opowieści z czasów arturiańskich na Avalonie leczono poważnie rannych na ciele i duszy! Argument szósty: Yennefer. Wyraźnie jest tylko napisane, że jest nieprzytomna. Nikt nie sprawdził tętna, nie zdjął polerowanego naramiennika, żeby sprawdzić czy wątła nić oddechu zostawia na nim mgiełkę (jak Imrahil postąpił z Eowiną u Tolkiena). Ot, tacy cudowni przyjaciele: wiedźmin umarł, niech umrze i wiedźma. Żywcem ją, co prawda nieprzytomną, wyprawmy na tamten świat. Ta bardzo humanitarne i na pewno by się zgodziły na to Ciri i Merigold (choć miały "drobną" sprzeczkę tuż przed pogromem to nadal pozostały przyjaciółkami). Wiem, że były głosy, że przecież taka wyczerpująca magia może zabić. Pewnie i może - ale dowodów brak. Słowo nieprzytomna to jednak nie martwa. Argument siódmy (spokojnie mój przydługi wywód zbliża się ku końcowi) i chyba przez nikogo nie poruszany wcześniej! Spotkanie Geralta z upersonifikowaną śmiercią w opowiadaniu "Coś więcej". Jakże to tam stało: - Wezmę cię za rękę - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. - Wezmę cię za rękę i poprowadzę przez łąkę. W mgłę, zimną i mokrą. - A dalej? Co jest dalej, za mgłą? - Nic - uśmiechnęła się. - Dalej nie ma już nic. Co prawda tutaj mgła była, ale z Ciri podróżowali przecież do Avalonu, jest nawet taka powieść "Mgły Avalonu" (no dobra bez żartów). Mgła towarzyszyła owemu tajemniczemu jezioru, które łączyło wszystkie światy, poza tym towrzyszyła chyba zawsze podróży Ciri pomiędzy światami. No dobrze mgłę mamy (hurra, czyli umarli, bo mgła jest, tak jak mówiła śmierć- krzykną zwolennicy braku happy endów). Nie tak prędko: Nic, nie ma już nic po mgle!!! Czyli nie ma marzeń, odczuć, zapachu kwiatów, widoku jabłoni, śpiewu kwiatów, dotyku ukochanej kobiety, seksu z nią...wróc to pewnie było później, ale mieliśmy się opierać na faktach, a nie wyobraźni;). Jakoś to koliduje z opisem życia pozagrobowego przez samą panią śmierć, czyż nie? Ktoś powie, że to mu sie przyśniło po eliksirach. Owszem, ale po tych halucynogenach śnił także o Belleteyn z Yen, o swojej matce, a przecież to odbyło się naprawdę. Poza tym sny na jawie śnią w naszej sadze: kmiotkowie, kupcy, królowie, rycerze, czrodziejki (o ranieniu Ciri w twarz, jako pierwszy z brzegu przykład)) to czemu wiedźmin nie mógł. Dla mnie było to spotkanie ze śmiercią (przecież to fantasy tu wszystko jest możliwe), które ta ostatnia zamieniła na pozór w sen. Coś na wzór snu Nimue z epilogu "Sezonu Burz". Argument ósmy: owa Nimue z epilogu SB. Myślę, że mistrz Sapkowski tym epilogiem, choć częściowo przyznał rację, skłonił się ku wersji, że Yen i Geralt jednak nie umarli wtedy w Rivii. Nie mógł napisać tego wprost, może nie chciał, ale tchnął nadzieję w serca wierzących w happy endy:). Po niecałej dekadzie nie mógł tego wprost ogłosić, zgodnie ze swoją postawą niedomówień i niejasności, ale to był ukłon w stronę osób takich jak ja, nie lubiących smutnych zakończeń. W przeciwnym razie po co był ten epilog. Nic nie wnosił do akcji świata wiedźmina, nie wiązał się też z "Sezonem burz". Bez sensu, chyba że był wytłumaczeniem dalszych losów Geralta. Ja to widzę tak, że 105 lat (miałby coś ponad 150 lat, a że wiedźmini starzeli się bardzo wolno to jest to możliwe) po swoje "śmierci" Geralt (aby odetchnąć na chwilę od zaborczości swojej czrodziejki, jak to kto wcześniej wspomniał, że na pewno by nie wytrzymali ze sobą w tym raju) zyskał możliwość odreagowywania w swoim świecie, poprzez polowania na "potwory czarodziejów". Odreagowywał i wracał do swojej kruczoczarnej miłości. A może nie musiał odreagowywać, może był szczęśliwy, a polowania wynikały z nie do końca wytępionego instynktu wiedźmina? Dla mnie to była jawa Nimue, która wiedźmin zamienił w niby sen, tak jak wcześniej śmierć postąpiłą z nim samym:) Właściwie to koniec argumentów na tak. Ktoś pewnie doczepi się że Ciri płakała, że mówiła o weselu na którym byli także nieżywi członkowie drużyny. Ok płakała, bo opuściła swoich przybranych rodziców, gdyż za nią tylko śmierć podążała. Nie chciała ryzykować ich śmierci w nowym świecie. Co do wesela to był ponury żart, wynikający z niewiedzy co się stanie z dwojgiem jej bliskich osób. Zauważmy, że opowiadając Galahadowi swą historię, czyni to chwilę po przewiezieniu Geralta i Yen na Wyspę Jabłoni (ślady krwi na ubraniu, które widzi młody rycerz należały niewątpliwie do Geralta). Kiedy miałoby odbyć się to wesele? Taka opowieść może trwać kilkanaście godzin, może kilka dni. Ciri nie znała dalszego losu swoich opiekunów. Musiała uciec ze swojego świata, w którym nieźle namieszała i na razie, jak sama wspomina, nie mogła tam wrócić. Wesele było jej wersją zakończenia bajki, a łzy mogły płynąć na wspomnienie poległych członków drużyny, za swoją Mistle, czy też ze wzruszenia, jakie nastapiło w chwili wyobrazenia sobie ślubu najbliższych jej ludzi. Ale spokojnie, ona się z nimi spotkała wiele lat później. Skąd wiedźmin wziąłby się znów w swoim świecie polując na potwory? Nie miał mocy podrózowania poprzez światy. Niechybnie pomogła Ciri, bo raczej nie jej "konik". Po rozmowie z Nimue, uśpił ją wiedźmińskim znakiem tak, aby Ciri mogła się już ujawnić i znów przenieść go do Yen na Avalon. No chyba, że wrócili oboje do swojego świata, gdyż właściwy czas już nadszedł. Ok to już tylko moja wyobraźnia, to nie argument:) Dobrze wystarczy. Ktoś tu na forum, około 30 strony tego wątku chciał podsumowanie. Myślę, że można tę moją wypowiedź za takowe uznać. Przydługie wyszło, ale jakbym teraz nie napisał to za ileś tygodni o połowie rzeczy bym zapomniał. Taki jest mój punkt widzenia i myślę, że części osób na tym forum. Nie mam wielkiej nadziei, że jeszcze kiedyś przeczytam coś nowego z wiedźmina, choć kto wie? Może AS raz jeszcze nas zaskoczy jak to miało miejsce w "Sezonie Burz". Jejku już wariuję, bo chciałbym jeszcze pobyć w świecie wiedźmina, poczytać nowe przygody. Moze przerzucę się na gry (choć nie kanoniczne) to jednak Oni tam żyją! No chyba, że CDP Red uśmierci kogoś w Dzikim Gonie, wtedy nie mam co zaczynać, jak wspomniałem nie lubię złych zakończeń:) Ktoś pewnie, kiedyś przeczyta ten długaśny monolog. Ja wylałem swoje emocje, ulżyło mi, przekonałem sam siebie, że zakończenie nie jest złe i pora...spać.:)
|