spida pisze:
Rozumowanie pokrewne Pascalowym założeniom przedstawiłem próbując zaznaczyć, że nawet człowieka niewierzącego (w domyśle: kalkulującego na zimno, zdroworozsądkowo) też nie powinno oburzać podjęcie przez rodziców decyzji o posyłaniu dziecka do chrztu, na mszę itp, do chwili, gdy dziecko będzie w stanie samodzielnie się określić.
Pomijając, że jest zasada Pascala oparta na błędnych, a co najmniej dalece niepełnych założeniach, to jest ona takim właśnie wybiegiem logicznym mającym uzasadnić zawłaszczenie całości przestrzeni społecznej przez społeczność praktykujących katolików (Pascal był jak pamiętam fanatycznym katolikiem, nie buddystą, ewangelikiem czy wyznawcą innego kultu czy religii, stąd piszę konkretnie o katolikach) w oparciu o fundamenty racjonalne. Bo to przecież logiczne i ostrożne. No popatrz - nic nie tracisz! Co jest olbrzymim błędem w samym założeniu. Tracisz bardzo wiele i nie chodzi tu tylko o czas stracony bezpowrotnie na praktykowanie obrzędów. Traci się samodzielność moralną, intelektualną, krytycyzm i poczucie odpowiedzialności* - bo przecież "wola boża". A do tego następuje ekspansja społeczności katolickiej z wszystkimi konsekwencjami tego zjawiska. I najśmieszniejsze, że to na rzekomo logicznych podstawach.
Pozostaje do tego jeszcze kwestia "jakości" takiej wykalkulowanej wiary, co zawsze pozwala powiedzieć, że jak ktoś uwierzył w zakład Pascala (ktoś mu jeszcze wierzy?), to jego wiara jest "gówniana" i nic nie warta. Bo nie wierzy w Boga, tylko w zakład Pascala. Taki mały figlarz ten Pascal.
I teraz na takich bazach podejmować decyzję o wpajaniu dzieciakowi wiary poprzez wpajanie obrzędowości (tą drogą to się najczęściej odbywa, AFAIK) i wystawianie od najmłodszych lat, siłą rzeczy nieuzbrojonego, na katechetyczną indoktrynację (z elementami grozy - to piekielne potępienie). Well... każdemu jego porno. Choć podejrzewam, że w makiawelicznych założeniach jest tak, żeby zminimalizować tym sposobem zdolność takiej owieczki do samodzielnego określenia się w późniejszym czasie, a przynajmniej ją do tego zniechęcić. Na logicznych podstawach, przecież. Ważne, żeby instytucja trwała.
*Ed. tutaj dodam, bo - owszem - z tym może być kłopot, dostrzegam go i nie uchylam się od tego. Zasada Pascala dlatego jest tak niepełna i uboga, że nie dopuszcza na starcie innych wartości niż Bóg (wiara w Boga). Jest jej całkowicie obojętne czy człowiek postępuje w sposób powszechnie uznany za przyzwoity i godny (jak potocznie się mówi: "po bożemu") wywodząc to swoje postępowanie od Boga (i nakazów wiary), czy czerpiąc z innych wartości (vide: preambuła do Konstytucji). Jego nic nie obchodzi poza samą deklaracją wiary. Jej wypełnianie tutaj nie istnieje. Jest tylko wierzysz = wygrywasz, bo nic nie tracisz. Dlatego zakład jest taki - sorry, panie Pascal - prostacki. Wygrywasz jest wtedy, kiedy zyskujesz, a nie kiedy nie tracisz, to swoją drogą. "Zyskuje się" wsparcie w postaci systemu zakazów i nakazów implantowanego z góry - bo tak chce wiara/Bóg. Traci się wartość w postaci samodzielnego i w pełni zrozumianego, wypracowanego systemu wartości, który - swoją drogą - nie musi być przecież szalenie odległy, choć może być niespójny z tym implantowanym. Ale jest własny, nie przepracowany (przy założeniu, że ktokolwiek ma ochotę i ambicję go przepracowywać), ale wypracowany. Dlaczego w takiej sytuacji ktoś miałby twierdzić, że nie ma "wygranej" bo - nie wiem, naprawdę w ramach tego wypracowanego systemu wartości przyjmuje się bez zastrzeżeń np. równość wszystkich związków, tak partnerskich heteroseksualnych, homoseksualnych jak i małżeńskich. A to niezgodne ze stanowiskiem kultu. Bo i o tym zasada Pascala nie wspomina, że z instytucjonalnego punktu widzenia to nie chodzi o samego Boga, tylko całość pakietu.
Nie wiem po co to piszę, pewnie dlatego że mnie Pascal wkurza.