„Pamięć wszystkich słów” Roberta M. Wegnera JEST tak dobra, jak wszyscy piszą. Zasługuje na każde, podkreślam każde dobre słowo, jakie na jej temat już padło i jeszcze z pewnością padnie.
Fabuła i intrygi to jest jedna sprawa. Powiem szczerze, że nie mam żadnego zarzutu. Przeciwnie – R. M. Wegner doskonale utrzymuje uwagę czytelnika. Tutaj nie ma żadnych dłużyzn, co na blisko 680 stronach jest nie lada osiągnięciem i aż trudno uwierzyć (szczególnie, że w „Niebie ze stali” takiego stanu autorowi moim zdaniem nie udało się osiągnąć). Podziwiam rytm jaki nadał tej powieści R.M. Wegner. Naprawdę wielka klasa. Udało mu się osiągnąć złoty środek – narrację prowadzoną w dwóch zasadniczych wątkach przeplata tak umiejętnie, że czytelnik nie zdąży zapomnieć szczegółów każdego z nich, a jednocześnie te zmiany perspektywy są odświeżające, nie pozwalają się znużyć opowieścią. A do tego dochodzą jeszcze interludia, które zaburzając naprzemienność narracji, dodają jeszcze jednego smaczku pobudzając uwagę i intelekt czytelnika. To jest naprawdę sztuka najwyższych lotów. Czapki z głów. Widząc taki progres aż się wręcz boję co będzie dalej? I oczywiście, czekam na to dalej jak na szpilkach. Druga rzecz to rozmach z jakim autor rozwija stworzony przez siebie świat. Rozmach i przede wszystkim doskonale przemyślana jego koncepcja. Zwróciłam uwagę właśnie na to, że tutaj nie ma żadnych „luzów”. R. M. Wegner bodaj nigdy nie sięgnął do „ex machina”. Moim zdaniem jest podziwu godne jak spójnie i konsekwentnie stworzył i opisał religie, ich dogmaty, obyczajowość, sposób myślenia – wszystko to jest bardzo starannie umocowane w wykreowanej rzeczywistości. Można próbować wskazywać, że może i owszem, może tak jest, ale przecież Wegner wyraźnie czerpie z istniejących wzorców, więc sam to zgoła niewiele wymyślił, tylko inaczej ponazywał. Bo też rzeczywiście – Południe to jest moim zdaniem wyraźna inspiracja obyczajowością i religiami Bliskiego Wschodu. Dwór Laweneresa jako żywo kojarzy mi się z Imperium Osmańskim i intrygami dworów sułtańskich. Z kolei Issaram to być może jakiś odłam Islamu jeśli o sztafaż chodzi. Mnie to nie przeszkadza. Te idee są na tyle przetworzone, że – jakkolwiek nie sposób nie rozpoznać tropów – to jakoś to nie razi pójściem na łatwiznę. Naprawdę widać jak wielką pracę intelektualną autor włożył w swoją kreację. Kolejny powód, by z czystym sumieniem ponownie powiedzieć: czapki z głów. Wreszcie R.M. Wegner zrobił coś naprawdę ryzykownego, i to tylko zwiększa mój szacunek do tego autora. Otóż pokusił się o napisania wątku romansowego. To jest zawsze stąpanie po kruchym lodzie. Tutaj można zepsuć wszystko. Trzeba naprawdę dużo wyczucia, żeby się udało napisać romans mądrze, naturalnie, bez patosu, bez sztampy. Do tego trzeba moim zdaniem opanować biegle umiejętność napisania prawdziwych, z krwi i kości postaci – tak męskich, jak i kobiecych. Jeśli nie da się rady napisać samodzielnej, doskonale psychologicznie umocowanej postaci, to wpisanie jej w wątek i relację tak delikatną jak autentycznie przedstawiony związek, jest po prostu niemożliwe. A tutaj autor wychodzi z tej próby jak najbardziej z tarczą i moim zdaniem jest tak dlatego, że otóż mamy wreszcie drugi po A. Sapkowskim przypadek autora, który potrafi bardzo naturalnie i bardzo przekonująco napisać silną, wiodącą postać kobiecą. Deana jest przekonująca, jest najpierw dorosła, a potem dojrzała i choć to różnica subtelna, to jednak jak bardzo znacząca. Jest samodzielna, a ta jej samodzielność nie bierze się tylko z tego, że jest mistrzynią talherów. Jest odwrotnie – prawdziwe mistrzostwo osiąga dlatego, że osiągnęła dojrzałość. Jest samodzielna, bo ma i zna swoją wartość. To bodaj pierwszy taki przypadek, gdzie postać kobieca w sytuacji związku wydaje mi się być pełniej opisana, z większą uwagą, niż jej męski partner. Character development w przypadku Deany d’Keallan od „Gdybym miała brata” jest naprawdę imponujący. Zresztą podobnie jak w przypadku Yatecha. Kolejny powód, by uchylić czapki przed autorem. Naprawdę doskonały powód. Przyznam, że w przypadku Altsina jakoś rozwój postaci moim zdaniem nie był aż tak imponujący, dlatego też nie przykuł tak bardzo mojej uwagi. Mam jednak wrażenie, że – ze względu na fabułę – jego rozwój dopiero się tak naprawdę zaczyna i jeszcze będzie okazja do tej kwestii później powrócić. Z drugiej strony trzeba jednak napisać, że to już na pewno nie jest ten młody, zadziorny i cokolwiek nieodpowiedzialny chłopak, trochę sowizdrzał, który zaczynał w opowiadaniach z Zachodu. Altsin stał się cyniczny w bardziej mroczny sposób. Ale końcowy akcent w jego wątku ma potencjał by tak przeorać tę postać, że chyba faktycznie pisanie czegokolwiek kategorycznie teraz jest dalece przedwczesne. Autor wprowadził też tutaj charakterystyczne i ciekawe postaci drugoplanowe i podejrzewam, że doczekamy się poszerzenia ich obecności w przyszłości. W każdym razie napisać koniecznie trzeba, że psychologia postaci, prowadzenie ich rozwoju to są sprawy, które R. M. Wegner w „Pamięci wszystkich słów” wyniósł do rangi prawdziwej sztuki. Napiszę wprost – to jest fantasy, więc nie należy się raczej spodziewać jakichś mainstreamowych nagród dla „Pamięci wszystkich słów”, co jednak świadczy tylko źle o tych mainstreamowych nagrodach. Moim zdaniem – o ile nie stanie się coś całkowicie niespodziewanego i zachwycającego jednocześnie – Zajdla 2015 Robert M. Wegner za „Pamięć wszystkich słów” ma w garści.
_________________ "Bla bla pod burym bla bla żywopłotu Bla-blałem ją bla bla wśród ptasząt łopotu. W mokrej glinie łopatą wykopany dół, Jej bla-bla bla bla przebił osikowy kół." Shague Ghintoss by Jake Jackson ja odpuściłam sobie już dawno. wmk <rotfl>
|